Hii

czwartek, 31 października 2013

Opowiadanie Haloweenowe, część I



This world will never be
What I expected
And if I don't belong
Who would have guessed it
I will not leave alone
Everything that I own
To make you feel like it's not too late
It's never too late…
~The days Grace

Hej kochani J Jako, iż wszyscy chyba wczuli się w klimat Haloween, postanowiłam napisać krótkie, kilku rozdziałowe opowiadanie właśnie w takich klimatach.

CZĘŚĆ I

              „Nigdy nie jest za późno by zmienić świat, nigdy nie jest za późno… Nie może być zbyt późno by się zmienić, ale zawsze można stwarzać błędne koła. Nienawiść nas niszczy…  Wiem, że może być już zbyt późno…”
Leżałam na łóżku bezwiednie wystukując palcem rytm jakiejś piosenki, telefon dzwonił już od pół godziny, kiedyś trzeba odebrać, a może nie… Cisnęłam poduszką w ścianę i wstałam, byłam już u kresu wytrzymałości, więc chwyciłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz… Sora? Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zadzwoni…
~Halo?
~ Jukki, dlaczego nie odbierasz, Lisa dzwoniła chyba z pięćdziesiąt razy.
~Sorry… Nie mam nastroju na rozmowy, czego chcecie? ~ Ton mojego głosu stawał się coraz chłodniejszy, jednym słowem wracał do normalności…
~ Właśnie… chciałem się zapytać czy nie chciałabyś dziś z nami wyjść, jak za dawnych czasów?
~Sora, zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mamy już po osiem lat?
~Czyli nie??
~ Tego nie powiedziałam, to kiedy i o której?
~ Jesteś super! W parku za dwie godziny, przebierz się jakoś, może za seksowną panią wampir, jak kiedyś?
Zaśmiał się i na chwilę zapadła cisza, świetnie pamiętam te czasy…
~ Skoro nalegasz… Ok., kończę, pa…
Rzuciłam telefon na łóżko i wyrzuciłam z szafy wszystkie ubrania, nie miałam niczego, co nadawało by się choć trochę na kostium… Chociaż… Moim oczom pokazał się czarny, koronkowy gorset, chyba mam pomysł…
             Zostało jeszcze pół godziny. Stałam przed lustrem prawie gotowa.
~Hmm… Wygląda całkiem nieźle….
Uśmiechnęłam  się sama do siebie i spojrzałam na całokształt. Czarny gorset, czarna spódniczka przed kolano i peleryna. Brakuje mi jeszcze tylko czapki wiedźmy! Zaraz coś znajdę. Przeczesałam ręką czarne loki i ułożyłam je tak by tworzyły drugą pelerynę. Zastanawiałam się czy nie nałożyć odrobiny makijażu. Z moją białą skórą ludzie, którzy zobaczą mnie wyskakując zza rogu mogą dostał zawału… Cóż, pomogę im w tym. Pomalowałam krwisto czerwoną szminką usta, teraz byłam gotowa!
              Czekałam w parku oparta o drzewo, jak ja nie lubię takich klimatów, małe potworki plątały się w to i z powrotem z wyszczerzonymi gębami, kiedy w końcu przyjdzie Sora, choć szczerze wątpiłam, że przyjdzie tylko Sora i Lisa. Ja już ich znam! Pewnie ściągnął całą paczkę.
~ Hej Jukki!
Odwróciłam się natychmiast i zobaczyłam siedem osób idących w moją stronę, uśmiechnęłam się szeroko i pomachałam im. Jak za dawnych czasów…
~ Mamy zamiar straszyć bachorki i zbieramy słodycze?
Zapytałam z nadzieją, że będziemy robić za „tych złych”. Sora zaśmiał się i spojrzał na resztę, dopiero teraz dobrze widziałam kto z nim przyszedł. Dwaj bliźniacy (dwu-jajowi) Luke i Chris, Alex, Lisa, Isabell i Yui. Masza paczka z podstawówki…
~ Nie ma tak dobrze, w tym roku zbieramy słodycze!
             Czas mijał nieubłaganie, pierwszy raz od ponad roku widziałam swoich przyjaciół, wcale się nie zmienili, choć może… Tak, chłopcy troszeczkę wydorośleli i zrobili się troszkę przystojniejsi. Zaśmiałam się w myślach, pamiętam stare czasy… Było już dośc późno więc postanowiliśmy, że to będzie już ostatni dom.
~Cukierek albo psikus!
Powiedziałam słodziutkim głosem kiedy w drzwiach stanął jakiś mężczyzna. Wsypał kilka łakoci do naszej torby i zamknął drzwi.
~ No to… Chyba musimy się pożegnać.
~ Niestety…  Może spotkamy się jutro?
~ Jestem za, o czwartej w kawiarni na rogu?
Pokiwałam na zgodę głową i pomachałam odchodzącym przyjaciołom, stałam jeszcze chwilę przed domem i już miałam odchodzić, kiedy nagle moją uwagę przykuło coś w krzakach. Wyciągnęłam z nich coś, co okazało się szmacianą lalką… No tak klimat haloween, lalka z zakrwawionym mieczem i przepaska na oku. Westchnęłam i położyłam lalkę na ziemi.
             Boże, gdzie jest ten budzik… Przetarłam oczy i wyciągnęłam rękę w stronę szafki, na której powinno znajdować się to cholerstwo, ku mojemu zdziwieniu leżała tam jedynie lalka, ta sama, którą wczoraj znalazłam…

środa, 30 października 2013

Rozdział I "Mgła..."



Prolog



              Dziewczyna szła ulicą kurczowo trzymając swą błękitną parasolkę w ręce, drugą zaś próbowała odgarnąć z twarzy kosmyki czarnych włosów. Wiatr wciąż je rozwiewał więc nie było to łatwe zadanie. W pewnym momencie nie widziała już nic. Zdarzyło się wtedy coś, co od początku przewidywała... Wpadła na kogoś i wciąż nic nie widząc, upadła na chodnik puszczając parasolkę, która natychmiast została porwana przez wiatr. Po niespełna minucie wyplątała twarz z burzy czarnych loków i popatrzyła na osobę, którą potrąciła. Kucnął przy niej pewien blondyn i podał rękę, aby wstała.
-Przepraszam, to wszystko przez ten wiatr...
Powiedziała nieśmiało dziewczyna a ten tylko się uśmiechnął, podał jej parasolkę i melodyjnym, kojącym głosem powiedział jedynie "To moja wina, przepraszam" Wszystko zaczyna się powoli rozpływać, chłopak patrzy na nią z lekkim, melancholijnym uśmiechem i znika...
Dziewczyna budzi się w swoim pokoju, na ścianie widnieje czyjś cień ale zanim zdążyła się odwrócić, osoby, która go rzucała już nie było. Po twarzy dziewczyny spływają stróżki chłodnej wody, czyżby był to sen na jawie? Wygląda przez okno, księżyc w pełni oświetla wszystko co jest za oknem. Jest środek zimy... Czy naprawdę śniła? Wstaje z łóżka i sięga po ręcznik ale jest już sucha. Z niezrozumieniem siada na łóżku i spogląda na budzik, za chwilę i tak musi wstawać...

 

Rozdział I


               ~Jaki dziwny sen… ~ Mruknęłam sama do siebie i nakryłam ramiona kołdrą, dlaczego jest tak zimno? Spojrzałam w stronę okna, było otwarte… Przecież to nie możliwe… To był tylko sen, to tylko sen… Mimo wszystko wiedziałam, że nawet jeśli będę to sobie wmawiać do końca życia to i tak w to nie wierzę, nie należę do ludzi których można od tak przekonać, lecz to co się stało było absurdalne, wręcz nierealne… Ostatnio strasznie dużo dziwnych rzeczy było ze mną związane, bo i Bóg nie wie, jak jednym susem znalazłam się na dachu trzypiętrowego budynku. Całe moje życie zaczynało robić się wręcz z zawrotną prędkością, jedną wielką pomyłką. Zegar pokazywał za piętnaście szóstą. Każda normalna osoba, wiedząc, iż ma jeszcze dobrą godzinę snu wtuliła by łeb w poduszkę i zasnęła, ale ja normalna nie byłam…
        Po wszystkich ceremoniach w toalecie ubrałam się w szare jeansy i wyblakłą niebieską bluzę,  upięłam na czubku głowy niestarannie zrobiony kok i po cichu wymknęłam się z domu. Na dworze już czekał mój pies, przyzwyczaił się do wczesnych spacerów. W nocy musiało nieźle padać, wszędzie gdzie nie spojrzeć były kałuże. Westchnęłam cicho i przypięłam smycz do jego obroży ~ Chodź mały, dzisiaj pójdziemy na dłuższy spacer…
        Już prawie dwadzieścia minut spacerowałam leśną ścieżką, było jeszcze dość ciemno, więc nie spodziewałam się, że kogokolwiek tutaj spotkam. Najwyraźniej się pomyliłam, dwadzieścia metrów ode mnie stał jakiś mężczyzna, nie widziałam go zbyt dobrze. Miejsce w którym stał było osnute gęstą mgłą. Patrzył się na mnie, więc odwróciłam wzrok, nie chcemy niepotrzebnych problemów, prawda? Mimo wszystko ponownie spojrzałam na mężczyznę, a raczej na miejsce, w którym stał, ponieważ już go tam nie było. ~ Zaczynam wariować… ~ Pies spojrzał na mnie ze zdziwieniem, najwyraźniej nie zauważył nic dziwnego w tym, że mężczyzna w ciągu pięciu sekund zdążył wyparować, a może to ze mną jest coś nie tak? Przecząco pokiwałam głową, jakby dla utwierdzenia swojej normalności i poszłam dalej, ale nie mogłam kontynuować spaceru w spokoju, nadal czułam na sobie czyjś wzrok…

poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział IV



Już niedługo pierwszy rozdział nowego opowiadania ^^



           -Boże… Zaraz się spóźnię. –Jęknęłam i dodałam gazu. Teraz było już pewne, że nie dojadę na czas. Zza rogu wyłonił się policyjny wóz, nie było szansy żebym tak szybko zahamowała. Przejechałam obok auta wciąż mając na liczniku powyżej stu dwudziestu. Czyżby nikogo nie było w radiowozie? Na pewno ktoś tam był… Przed moimi oczami ukazał się gmach terminalu. Wysoki budynek, pokryty szkłem. Na pasie stał samolot, zapewne zaraz miał odlecieć. Piąta dwadzieścia pięć…
Szybko wysiadłam z samochodu i wyjęłam walizkę z bagażnika. Już po chwili zauważyłam Aleksa. –Szybciej, zaraz odlatujemy… -Wziął moje bagaże i bez trudu zaczął je ciągnąć, szybko podążyłam za nim. Po chwili znaleźliśmy się przed samolotem, rzucił jakiemuś chłopakowi moje kluczyki i walizkę, a ten złapał je bez trudu i zaczął gdzieś iść, nie widziałam jego twarzy lecz na pewno był jasnym blondynem, być może w moim wieku. Popatrzyłam ostatni raz w jego stronę z dziwnym przeczuciem że skądś go znam. Znikł z mojego pola widzenia…
        -Gdzie mamy miejsca? –Zapytałam patrząc na szatyna, był podenerwowany. Kiedy nie odpowiedział szturchnęłam go lekko. –Aleks, pytałam się o coś… -Ten popatrzył na mnie i gestem wskazał dwa miejsca z tyłu samolotu. Przerzuciłam włosy na plecy i usiadłam na miejscu pod oknem, najwyraźniej nie chciał ze mną rozmawiać… -Kim był ten chłopak? –Czyli jednak się odezwał… -Powiesz mi? –Zapytał wyraźnie milszym głosem. Czyli jednak to go gryzło! –Nieważne. Nie twój interes. –Powiedziałam patrząc za okno. -A właśnie że mój… -Powiedział tak, jakby miał zamiar się ze mną droczyć. –Pilnuj lepiej swojej Mary… -Powiedziałam chłodno i popatrzyłam na niego ze złością. Lepiej niech pilnuje swoich spraw. Usłyszałam jego cichy śmiech. No tak, właśnie zaczyna realizować swój plan, „jak mnie rozgryźć”, czyżby właśnie udało mu się skłonić mnie do wyrażenia swojej zazdrości? A jednak mistrz nadal góruje nad uczniem, ale niech się nie martwi, uczeń będzie lepszy… -Czyżby zżerała Cię zazdrość? –Powiedział z rozbawieniem i lekko chwycił mój podbródek. Nasze oczy były na tym samym poziomie więc mimo karcenia się w duchu spojrzałam w te jego piękne oczy. Kolor nadziei… Chyba jednak nie mogłam mieć nadziei że cokolwiek kiedyś uwolni go od tamtej dziewczyny… Odsunęłam się od niego i z godnością uniosłam głowę.  –Znamy się tak długo… Prawie siedem osiem, prawda? Czy nie sądzisz że jeśli uczeń jest zazdrosny… -Przerwał mu mój cichy syk, pomasowałam lekko swoją skroń i popatrzyłam na niego, dobrze wiedział co to oznaczało. Ostatni raz czułam to dwa lata temu, kiedy miałam sprzątnąć jednego z członków mafii –demona… Aleks dyskretnie rozejrzał się po samolocie, jednak już wiedziałam gdzie jest zagrożenie. Kopnęłam go lekko w kostkę i popatrzyłam za okno. Zbyt dobrze znałam tą twarz… Filipow. –Wątpię żeby był to przypadek…- Powiedziałam z lekkim westchnieniem. Dlaczego to tak okropnie boli? Popatrzyłam z nikłym uśmiechem na chłopaka i oparłam głowę o chłodną szybę, po chwili mruknęłam „co mówiłeś?” .Chłopak zaśmiał się i podsunął do mnie. Zauważyłam kątem oka jak nachyla się nad moim ramieniem, a jego głowa powoli zbliż się do mojej. Przerażona wizją tej niebezpiecznej bliskości zsunęłam się niżej i odwróciłam twarz w jego stronę. –Co chciałeś zrobić? –Chłopak zaskoczony moim ruchem szybko wrócił na swoje miejsce. –Nic… Chciałem tylko… -Na jego twarzy pojawił się nieznany mi dotychczas rumieniec. –Chciałeś tylko? –Zapytałam z lekkim śmiechem, głowa przestała mnie boleć, to chyba dobrze… -Nie ważne… -Powiedział cicho i odwrócił ode mnie wzrok.  Ktoś wszedł na pokład, tą osobą okazał się rosły, dobrze zbudowany mężczyzna o kruczoczarnych włosach sięgających do ramion- Rajmund… Zapewne zaraz zobaczymy również Filipowa. Aleks popatrzył na mnie z jakąś dziwną, nieznaną mi dotąd minął, czyżby to była troska? Skrzywiłam się z bólu i stwierdziłam że usiadł zaraz za nami. Nasunęłam bluzkę wyżej, tak aby zasłoniła szyję i zsunęłam się jeszcze niżej. Szatyn złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej siebie, teraz brakuje nam tyko tego aby łowca stał się zwierzyną…
         Myślałam że za chwilę eksploduje mi czaszka, jeszcze tylko pół godziny, muszę wytrzymać… Moja głowa bezwładnie leżała na ramieniu Aleksa a ręką ściskałam jego nadgarstek. Nie był to jakiś zwykły ból, on doskonale o tym wiedział ,kiedyś sam musiał to znosić, więc rozumiał, że przez ten ból już nie jeden postanawiał ulżyć sobie w cierpieniu. Oczy okropnie mnie piekły, z trudem powstrzymywałam łzy. Nagle rozległ się głos pilota. „Niestety, z powodu złych warunków atmosferycznych musimy przeczekać na lotnisku…”. Nawet nie zwracałam uwagi na to, co działo się za oknem, dopiero teraz zauważyłam że pada deszcz a ciemne, wręcz czarne niebo przecinają żółte gromy. Powoli zaczęliśmy lądować… Wcisnęłam głowę w fotel z nadzieją że w końcu się oddalimy. Chyba bardziej nie mogłam się mylić… Kiedy mieliśmy zacząć wychodzić Aleks przepuścił mnie a ja sięgnęłam po swoją torbę. Niestety moja bluzka niefortunnie ześlizgnęła się z szyi odsłaniając mały tatuaż, wiedziałam że Rajmund i Filipow się na mnie patrzą lecz dopiero po chwili zauważyłam że jeden z nich stoi za mną. Uśmiechnął się do mnie, obnażając swoje ohydne żółte zęby. Aleks stał odwrócony tyłem i najwyraźniej czegoś szukał… -Nie róbcie tego…- Jęknęłam cicho, lecz wiedziałam że nawet gdybym mogła nie dała bym rady sięgnąć po nóż. Filipow z miną kata uderzył z całą siła w mój kark, nie zdążyłam się odwrócić… 3, 2, 1… Usłyszałam jedynie huk jaki wywołał mój upadek, przed moimi oczami zrobiło się ciemno…

niedziela, 27 października 2013

Rozdział III




           - Jak widzisz nie śpię. – Powiedziałam wciąż niepewna tego po co przybył. Uśmiechnął się do mnie, już wiedziałam że coś jest nie tak. Na dodatek Olivier wciąż siedział w walizce.  Po co ja go zamykałam? Przecież równie dobrze mógł wejść do szafy. Moja pomysłowość jest naprawdę… Chora. Tak, chora to świetne określenie dla tego co roi się w tej głowie. Popatrzyłam na Aleksa i cofnęłam się prawie niezauważalnie. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę że chłopak nie stoi już przede mną… Ugh! Wykiwał mnie moją własną sztuczką! Szczwany lis… Odwróciłam głowę, szatyn stał tuż za mną, czułam jak jego słodki zapach krąży w moich nozdrzach, mimowolnie uśmiechnęłam się. Chłopak był już bardzo blisko, jego perfumy coraz bardziej mąciły mi w głowie w końcu jednak otrząsnęłam się z tego okropnego transu. –Może jest inny powód dla którego tu jesteś? – Zapytałam wciąż obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem. Aleks przybliżył się jeszcze bardziej lecz po chwili znów się cofnął. – Nie wiem czy nie będzie nam potrzebne auto. Właśnie miałem jechać na lotnisko i chciałem się zapytać czy chcesz zabrać swoje. –Powiedział jednym tchem a po chwili znów stał przede mną. Chwycił lekko mój podbródek i zbliżył swoje wargi do moich ust. Wiedziałam że nie może się to udać, nie myliłam się. Kiedy miał mnie pocałować za moimi plecami rozległ się głos Oliviera. –Kto to jest kochanie? –Teraz to już naprawdę przesadził… - Yvett, widzimy się na lotnisku. – Powiedział i obrzucił morderczym spojrzeniem blondyna, który jak się okazało stał przy ścianie, w samych bokserkach, już po chwili szatyn wyszedł z domu. – Idiota… -Rzuciłam gniewnie w jego stronę i już miałam zamiar dać mu z liścia kiedy przypomniałam sobie o tym że muszę się spakować. Ominęłam go szerokim łukiem i zaczęłam wrzucać do walizki ubrania. Kiedy opróżniłam połowę szafy zamknęłam z trudem walizkę i ściągnęłam ją z łóżka. Całe szczęście posiadła kółka, gdyby ich nie miała było by wątpliwe czy doczołgała bym się z nią do samochodu. W końcu walizka zajęła swoje miejsce pod drzwiami. Ruszyłam w stronę kuchni…
       -Dokąd dokładnie jedziesz? – Zapytał,  kończąc pochłaniać jajecznicę. Patrzył się na mnie tak, jakby coś miało z niego wyskoczyć. Po chwili padło długo wyczekiwane przez niego pytanie. – Dlaczego ten chłopak mówił do Ciebie Yvett? I kto to tak właściwie jest? – Miałam serdecznie dość jego obecności, upiłam trochę kawy z filiżanki i odpowiedziałam mu. – Jadę do Moskwy. Mówiłam Ci przecież że nie nazywam się Rose, a Aleksander jest moim… przyjacielem. -Wstałam od stołu i popatrzyłam na niego ponaglająco. – Choć bo zaraz się spóźnię! – Chłopak wstał od stołu i narzucił na siebie bluzę. Jak dobrze pójdzie to dojadę na lotnisko w piętnaście minut. – Ten twój przyjaciel jest jakiś dziwny, wydaje mi się podejrzany… - Powiedział i zaczął iść w stronę drzwi. Wzięłam ze stołu kluczyki i ruszyłam za nim. – Nie znasz go… Jak dla mnie jest bardzo miły. –Powiedziałam i mruknęłam, zamykając drzwi. – Do zobaczenia, kiedyś… -Otworzyłam drzwi czarnego lamborghini i stwierdziłam że zostało mi pół godziny. Z piskiem opon ruszyłam z podjazdu, w końcu nie mogłam się spóźnić…

sobota, 26 października 2013

Rozdział II



Mam nadzieję, że podoba się wam opowiadanie, rozdziały będę dodawać co dwa, trzy dni, a tym czasem mam nową wiadomość. Już niedługo dodam pierwszy rozdział nowego opowiadania, a tymczasem mam prośbę, piszcie pomysły na swoje własne postacie! Być może już niedługo stworzymy opowiadanie grupowe :)

 Rozdział II

       Jeden z mężczyzn zaczął się śmiać a ja tylko westchnęłam i obrzuciłam ich chłodnym spojrzeniem, Moje zielone oczy zapłonęły czerwienią. Szykuje się zabawa… - Co masz nam zamiar zrobić panieneczko? –Zaśmiał się i popatrzył na mnie z rozbawieniem. –Zawiąż mu oczy, nie będzie musiał patrzeć na to, co z nią zrobimy. –Warknął do swojego przyjaciela a ten posłusznie wykonał rozkaz. Obaj zaczęli do mnie podchodzić, a ja stałam niewzruszona i patrzyłam na nich tak, jakby to byli moi przyjaciele. Kiedy byli już bardzo blisko jednym ruchem wyciągnęłam małą buteleczkę i zaśmiałam się w myślach. Nie ma to jak sok z gumi jagód!  Jednym łykiem wypiłam zawartość i zniknęłam, aby za chwilę pojawić się za ich plecami. Oparłam się na ich ramionach widząc, że są zdezorientowani. –To co? Nadal chcecie coś mi zrobić? –Zapytałam, a po chwili dodałam szeptem. –Teraz wypadało by uciekać… -Mężczyźni popatrzyli na mnie z przerażeniem i zaczęli biec przed siebie. Jak ja kocham nie być człowiekiem! –Nic Ci nie jest? –Podeszłam do chłopaka i rozwiązałam go. –Nie… -Odpowiedział krótko, jeśli nie chce mówić to nie musi. –Nie wiesz że w tym mieście nie chodzi się w nocy po ulicach? Jeśli życie jest nudne to rób tak dalej… -Odgarnęłam swoje długie do pasa, blond włosy i zaczęłam iść w stronę domu. –Poczekaj! Ja Cię znam! –Krzyknął, a ja odwróciłam się na pięcie, ten głos… Nie! To nie jest możliwe… -Rose! Pamiętasz mnie? To ja Olivier! –Popatrzyłam  na niego i syknęłam. –Najwyraźniej mnie nie znasz, nie mam na imię Rose… -Ten nie dawał jednak za wygraną –Przecież wiem że to ty! Piętnaście lat Cię szukałem a Ty byłaś tak blisko… -Teraz już nie wykręcę się… -No dobrze, pamiętam, ale nie będę rozmawiać z tobą na ulicy. Chodź… -Powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
 Po kilku chwilach byliśmy pod moim domem, otworzyłam przed nim drzwi, a kiedy wszedł szybko zamknęłam. Zaprowadziłam go do salonu i wskazałam biały, skórzany fotel który stał tuż przy małym stoliku do kawy. –Chcesz się czegoś napić? –Zapytałam, lecz ten pokiwał przecząco głową. –Dlaczego nie wróciłaś? Wiesz jak bardzo wszyscy się o ciebie martwili? Piętnaście lat… -Powiedział jednym tchem i znów zaczął. – Co z twoimi włosami i oczami? Specjalnie się tak zmieniłaś? – Dorzucał mi nowe pytania. Sama już nawet nie pamiętam jak wyglądałam, codzienne zakładanie soczewek żeby zmienić barwę oczu… Zastanawiałam się po co to robię. – Nikt mnie nawet nie szukał! Moi rodzice zapewne starali się zapomnieć o mnie i moich dziwactwach, Ci ludzie zresztą nie są moimi rodzicami! –Powiedziałam patrząc na niego ze smutkiem, nie mogłam uwierzyć że przez jedenaście lat mojego życia okłamywali mnie, tylko po to żebym potem dowiedziała się tego od mafii…Nie wybaczyłam im tego i nie mam zamiaru. Miałam wtedy jedenaście lat, a ludzie którzy mnie wychowywali zostawili mnie samą na lotnisku i odeszli, wciąż nie mogę zapomnieć tego uczucia, byłam samotna, aż wreszcie podszedł do mnie mężczyzna, stali za nim moi opiekunowie i mówił mi że mnie zabierze, że poznam swoich prawdziwych rodziców…
-Na darmo tu przyjechałeś… Jutro wyjeżdżam do Rosji. –Powiedziałam i wstałam z fotela. –Jeśli chcesz mogę Cię przenocować. –Zaproponowałam a ten skiną głową na znak że się zgadza. Zaprowadziłam go do sypialni i wskazałam łóżko naprzeciw swojego, sama zaś poszłam do łazienki i nalałam do wanny dużo wody. Gdyby Afrykańczycy to widzieli, już dawno rzucili by mnie na pożarcie aligatorom…
Po półgodzinnej kąpieli wyszłam z wanny i przebrałam się w piżamę, nastawiłam swego dręczyciela na godzinę czwartą rano i usiadłam na łóżku. Chłopak już dawno zasnął, zgasiłam więc światło i cicho powiedziałam „dobranoc”. Położyłam się do łóżka i już po chwili spałam.
       Obudziłam się zanim mój kat zdążył zadzwonić. Wyciągnęłam dłoń w stronę szafki i udaremniłam mu drażnienie moich uszu. Olivier już chyba nie spał, przynajmniej tak mi się zdawało. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni zrobić coś do jedzenia nagle rozległo się pukanie do drzwi, szybko wyjrzałam przez  okno i o mało co nie pisnęłam widząc przed drzwiami Aleksandra. Szybko pobiegłam do sypialni i zepchnęłam chłopaka z łóżka. On oszołomiony, nic nie powiedział tylko dziwnie na mnie popatrzył. Wyciągnęłam największą walizkę jaką miałam i szturchnęłam Oliviera. –Właź tam! –Powiedziałam i otworzyłam walizkę. –Chyba sobie żartujesz… -Jeśli zaraz nie wejdzie do tej walizki to coś mu zrobię…- Właź i nie gadaj! –Tym razem chłopak wszedł do walizki a ja zamknęłam ją  i postawiłam w kącie. Szybko pobiegłam do drzwi. –Cześć Aleks… -Powiedziałam lekko zdenerwowanym tonem. Po co on tu przyjechał!? –Myślałem że jeszcze spisz, chciałem Cię obudzić. –Być może tylko mi się zdawało lecz w jego wzroku było coś dziwnego, czyżby nie przyszedł tu po to żeby mnie „obudzić”?

piątek, 25 października 2013

Rozdział I

Cóż, miałam zamiar pisać opowiadanie o bohaterach pewnej mangi, ale powstrzymałam się ponieważ umiem pisać tylko yaoi a to raczej nie przejdzie. Na zachętę do czytania postanowiłam wstawić kilka rozdziałów mojego, już dosyć starego, opowiadania. Zapewne na przemian będę wstawiać trzy opowiadania więc:
Itadakimasu!

Rozdział I


              Księżyc otulał ciemne uliczki. Jedyne żywe istoty błąkające się o tej porze po tym okropnym mieście to koty- nieustraszeni podróżnicy. No tak, zapomniałam o szczurach, te wstrętne stworzenia chyba nigdy nie śpią. Żaden normalny człowiek nie puszczał by się o tej porze bo mieście, są zbyt strachliwi by chodzić po ulicach kiedy zaczyna się ściemniać a o nocy nawet nie ma co gadać… Siedziałam na dachu jednej z kamienic i przyglądałam się poczynaniom kocura, który najwyraźniej został uwięziony na dworze przez swych właścicieli. Denerwowało mnie jego miauczenie, więc podeszłam do niego i jednym ruchem otworzyłam okno, ten zaś wskoczył do mieszkania i posłał mi ciche podziękowanie w postaci machnięcia ogonem. Już po chwili stworzenie leżało na łóżku, tuż przy swej małej właścicielce. Uśmiechnęłam się prawie niezauważalnie i jednym ruchem zamknęłam okno, po chwili obróciłam się na pięcie i o mało co nie dostałam zawału. Stał za mną przynajmniej o dziesięć centymetrów wyższy szatyn. Klepnęłam go niezbyt mocno po ramieniu i z wyrzutem powiedziałam:
-Możesz mnie nie straszyć? Obiecuję Ci, że kiedyś tego pożałujesz…- Powiedziałam lecz chłopak nadal stał niewzruszony, mogłabym przysiąc że na jego twarzy malował się lekki uśmiech. Położył rękę na mym ramieniu, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Warknęłam tylko a on zaśmiał się, no cóż, może w poprzednim wcieleniu byłam jakimś ładnym pieskiem? Musze przyznać że moje przemyślenia mnie dobijają… -No i z czego się śmiejesz? Popatrzył byś na siebie! Kiedy ostatnio coś ze sobą robiłeś, oczywiście oprócz trenowania… Ta twoja nie uległość jest po prostu powalająca. Dziewczyna owinęła Cię sobie wokół palca! –Powiedziałam i westchnęłam ciężko, nie mogłam uwierzyć że jakaś lafirynda mogła go uwieść. Jedyne co mnie w tym boli to fakt, że mi się nie udało, ale przecież zawsze może być inny, prawda? Z tych bezsensownych przemyśleń wyrwał mnie głos Aleksandra. –Po to mam oczy żeby się na Ciebie patrzeć a to z czego mam przyjemność się śmiać to już tylko i wyłącznie moja sprawa…
-No co ty? To tak jakbyś zarzucał mi to że nie wiem do czego służą oczy…
-Bo może nie wiesz? Przecież takie osoby jak ty często zapominają różne rzeczy, skąd więc mogę wiedzieć że wiesz do czego się ich używa?
Zaśmiałam się chłodno i podeszłam bliżej niego. –Dosyć tej cudownej wymiany poglądów, może w końcu zaszczycisz mnie informacją z jaką tu przybyłeś? W końcu nigdy nie przychodzisz do mnie od tak sobie. –Powiedziałam i popatrzyłam na niego podejrzliwie, z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy.
-Masz racje, do ciebie nie przychodzi się z pustymi rękami. Moja propozycja jest  następująca: zlikwidujesz pewnego gościa, to najprawdopodobniej ktoś z rosyjskiej mafii. Zagraża mojemu klientowi. Facet którego masz sprzątnąć to dawny wojskowy a jak wiadomo tacy są jeszcze groźniejsi…
Przerwałam mu i zapytałam –A co będę z tego mieć?  -Popatrzyłam na niego podejrzliwie, już miałam coś powiedzieć kiedy ten zaczął –Wiedziałem, że o to zapytasz. Co powiesz na taką kwotę? –Pokazał mi kwitek na którym widniała sześciocyfrowa sumka. –Dostaniesz tyle jeśli szybko wykonasz robotę…- Patrzył na mnie badawczo a na jego twarzy widniał chytry uśmieszek. Ponownie zabrałam głos –Jedziesz do Moskwy ze mną czy może mam zrobić to sama? Pamiętaj że jestem tylko „człowiekiem” i nie zawszę dam radę.
-Jadę z tobą… -Powiedział i zaśmiał się cicho. –Co do twojego człowieczeństwa miał bym wątpliwości zresztą tak jak i do swojego. To jak? Bierzesz to?
-W sumie, rosyjska mafia dość dobrze mnie zna…- Zaśmiałam się cicho i zapytałam –To kiedy zaczynamy?
-Jutro rano na lotnisku, pierwszy lot do Moskwy o 5.30… - Powiedział i równie szybko jak się tu zjawił, już go nie było
-No moi drodzy przyjaciele… Szykujcie się na mój wielki powrót.
Powiedziałam i jednym susem zeszłam z dachu. Powoli zaczęłam kierować się w stronę domu jednak jak zwykle nie  mogła mnie ominąć dodatkowa rozrywka. Dwóch osiłków stało na końcu ulicy i z nie najlepszymi humorami przypierali jakiegoś biedaka do ściany. Ja oczywiście, jak to porządna obywatelka podeszłam do nich i z uśmiechem oparłam się o mur. Skądś znałam tego biednego chłopaka ale nie mogłam sobie przypomnieć.
-Nie wiem czy wiecie ale za taką rozrywkę można nieźle oberwać…
Mężczyźni popatrzyli z kpiną w moją stronę, najwyraźniej nie wiedzieli że w tym momencie powinni uciekać…